+3
pbak 27 kwietnia 2019 17:12
Azerbejdżan nie jest na czele światowej listy krajów wartych odwiedzenia. Nie jest też chyba najbardziej atrakcyjnym państwem na Zakaukaziu, pod tym względem Gruzja czy Armenia biją go na głowę. Ale właśnie to mnie w tym miejscu pociąga - zamiast komercji i tandety mam nadzieję spotkać tu ludzi nie zepsutych jeszcze przez masową turystykę. Nie nastawiam się na zabytki klasy zero, to ma być spokojny i powolny wyjazd, bez wariackiego skakania od jednego do drugiego punktu napiętego programu.

Pierwszych parę dni leniwie spędzam w Baku. Nie jest to miasto porażające ogromem zabytków, w sumie główne atrakcje da się zaliczyć w ciągu paru godzin. Mi przeciąga się to do trzech dni, podczas których wreszcie wysypiam się do woli, spędzam długie chwile przy herbcie, przewodniku i internecie planując dalszą część wyjazdu. Spaceruję po Starym Mieście od czasu do czasu zaglądając do któregoś z zabytkowych meczetów, odwiedzam też pałac miejscowych szachów i starą basztę obronną, co to niby z niej dziewice się rzucały (przynajmniej tak twierdził samozwańczy przewodnik, zanim się od niego odpędziłem).

az3.jpg


Poznaję potrawy miejscowej kuchni, czyli głównie mięso pod różnymi postaciami i słodycze.

az1.jpg


Przy okazji uświadamiam sobie, że zupełnie przypadkiem mój pobyt w Azerbejdżanie zahacza o dni, w których w Baku rozgrywane będą zawody Formuły 1. Ściganie będzie miało miejsce na ulicach miasta, już ustawiane są barierki blokujące niektóre ulice, na poboczu budowane są trybuny. Muszę zastanowić się, czy skorzystać z takiej okazji i obejrzeć choć raz w życiu ten samochodowy cyrk czy trzymać się w te dni od miasta i tłumów z daleka.

Wyrabiam sobie znajomości w pobliskiej łaźni, będąc tam cowieczornym gościem. Po drugiej wizycie traktowany jestem tam jak swój, mam już swoją stałą szafkę na rzeczy a po wyjściu z bani bez pytania obsługa stawia przede mną szklankę herbaty.

az4.jpg



az5.jpg


Pół dnia poświęcam na wypad poza miasto do jednej z głównych atrakcji Azerbejdżanu. Petroglify w Gobustanie wpisane są na listę UNESCO i trzeba przyznać, że jak na swój wiek są całkiem nieźle zachowane i robią wrażenie. Trudno uwierzyć, że mają jakieś 8000 lat.

az6.jpg


Nieopodal można też zobaczyć błotne wulkany. A właściwie wulkaniki, to kopczyki wyskości około metra co parę sekund robiące blurp i wyrzucające z siebie szare bańki. Patrzenie na to ma w sobie coś hipnotyzującego, chociaż większą frajdę mam z podglądania Chińczyków próbujących napełnić swoje butelki błotem. Ktoś powiedział im, że ma ono właściwości lecznicze i teraz do każdego z wulkanów ustawia się kolejka azjatyckich turystów. A ja w myśli robię zakłady, któremu z nich się uda a kto poślizgnie się i zafunduje sobie błotną kurację już na miejscu.

az7.jpg


Jako, że wyjazd miał być leniwy, wicieczkę do petroglifów i wulkanów kupiłem w lokalnym biurze turystycznym za 40 manatów. Da się to owczywiście zrobić taniej, komunikacją miejską a potem piechotą bądź taksówką.

Trzeciego dnia wieczorem biorę plecak i idę na dworzec. Koleje azerskie są już prawie w pełni zdygitalizowane, bilet można kupić przez internet, da się zapłacić kartą ale potem trzeba odebrać papierową wersję w kasie - bez tego nie ma szans wejść do pociągu.

Starczy już cywilizacji, ruszam na prowincję.@cypel nie widzę tu nieporozumienia. Według mnie generalnie im bardzie turystyczny kraj tym bardziej ludzie traktują cie jako klienta a nie jako gościa. W mało turystycznych krajach / miejscach miejscowi nie biegają za tobą próbując sprzedać chińskie suweniry ale z autentycznym zainteresowaniem ciekawi są twojej osoby, rozmawiają z tobą nie patrząc na ciebie jak na worek pieniędzy i robią rzeczy bezinteresownie.Kolejny punkt programu - malownicza wioska w górach. Żeby się tam dostać łapię najpierw marszrutkę z Szeki do Ismaili, stamtąd o 14 ma podobno odchodzić ostatni autobus do Lahic, celu mojej podróży. Sęk w tym, że marszrutka się spóźnia, bo po drodze zajeżdżamy jeszcze na stację benzynową, do jakiegoś handlarza ryb i mamy chyba ze cztery przerwy na papierosa. Na miejscu przesiadki jestem dopiero o 14:30. Bez większej nadziei rozmawiam z miejscowymi na dworcu autobusowym na temat dalszego transportu, na moje szczęście okazuje się, że jest jescze marszrutka o 16:00 więc obejdzie się bez łapania taksówki. Krótki spacer po Ismaili i już wiem, że nie za bardzo jest tu co robić. Czas do odjazdu autobusu spędzam w miejscowej pijalni herbaty (i piwa) będąc niemałą sensacją dla tamtejszej klienteli - co chwila ktoś podchodzi i pyta czy może zrobić sobie ze mną zdjęcie. Ale jak chce zrobić zdjęcie im to uciekają w popłochu...

Lahic jest rzeczywiście ładne. Położone w górach, z plątaniną wąskich brukowanych uliczek, domami z kamienia i starymi zakładami rzemieśliniczymi. W sezonie podobno pełne jest weekendowych turystów z Baku, w kwietniu w środku tygodnia mam to miejsce praktycznie dla siebie.

az21.jpg


Dwa dni spędzam na chodzeniu po mieście i po okolicy. Gram z miejscowymi w domino, targuję się ze sprzedawcami pamiątek, podglądam rzemieślników wybijających finezyjne wzorki na metalowych talerzach. Zaglądam do muzeum mieszczącym się w dawnym meczecie, gdzie wstęp kosztuje co łaska.

az22.jpg



az23.jpg



az24.jpg



az25.jpg



az26.jpg


Wieczorami rozmawiam z moim gospodarzem. A właściwie słucham jego monologów na różne tematy, począwszy od geopolityki i sugestii, żeby oddać Rosji Litwę, Łotwę i Estonię, bo to jej tereny, poprzez dywagację na temat średniowiecznej azerskiej poezji a na walorach turystycznych okolicy kończąc. A to wszystko przy pysznym jedzeniu domowej roboty.

Przy okazji wizyty w Lahic zobaczyć można jak bardzo tradycyjne jest lokalne społeczeństwo. W herbaciarniach przebywają wyłącznie mężczyżni, głównie oni zajmują się też sprzedażą pamiątek. Kobiety na ulicach widać rzadko. U mojego gospodarza jego żona i matka zajmują się podawaniem do stołu, czekaniem z boku aż skonczymy jeść a potem sprzątają talerze. Feminizm i równouprawnienie jeszcze tu nie dotarły.

Żałuję, że nie zabrałem ze sobą lepszych butów, z Lahic można sobie zrobić parę ciekawych wędrówek po górach. Zdobywanie szczytów o tej porze nie wchodzi jeszcze w rachubę, powyżej granicy lasu wszystko jest pod śniegiem. Trzeba będzie przyjechać tu kiedyś w lato.

az27.jpg



az28.jpg


Wydostać się z Lahic jest mi jeszcze trudniej niż tam dojechać. Mam w planach złapać autobus o 11 rano. Idę na przystanek, żeby dowiedzieć się, że dziś z odjazdu nici - kierowcy umarła siostra i wziął sobie wolne. Następna marszrutka będzie dopiero późnym popołudniem. Chcąc nie chcąc biorę taksówkę i ruszam w dalszą drogę.Taksówką wracam z powrotem do Ismaili, stamtąd po krótkim czekaniu łapię kolejną marszrutkę. Tym razem jadę do Zaqatala. Scisk jest niemiłosierny, cieszę się, że udało mi się załapać na ostatnie miejsce siedzące. Widoki za oknem ciekawe, jedziemy szeroką doliną, pełną zieleni, kwiatów, drzew i wspomnianego wcześniej post-sowieckiego syfu. W oddali widać ośnieżone szczyty Kaukazu.

az31.jpg



az32.jpg



az33.jpg



az34.jpg


W porównaniu z moimi poprzednimi etapami podróży Zaqatala wygląda na prawdziwą metropolię. Nie ma tu może zabytków zapierających dech w piersiach ale centrum miasta jest bardzo przyjemne i dobrze utrzymane. Do tego jest tu trochę malowniczych ruin cerkwi i starej rosyjskiej twierdzy, co w połączeniu z radzieckim budownictwem i symboliką pokoju tworzy dość ciekawą kompozycję.

az37.jpg



az35.jpg



az36.jpg


Kawałek za miastem leży wioska Car - jak twierdzi Lonely Planet jest ona chocolate-box (cokolwiek to znaczy), z malowniczymi domkami. Rzeczywistość jest trochę mniej różowa ale przy odrobinie wysiłku można uznać przynajmniej górną część miejscowości za ładną. Stąd można iść dalej w góry, w lato pewnie bym tam zrobił ale teraz błoto na szlaku powstrzymuje mnie od dalszej wędrówki.

az38.jpg



az39.jpg



az391.jpg


Popołudnia spędzam zawierając bliższe znajomości w barze z fajką wodną, głównie ucząc się od miejscowego mistrza puszczania kółek z dymu.

az392.jpg


Po paru dniach lenistwa czas ruszyć dalej. Z Zaqatala chcę nocnym pociągiem wrócić do Baku. Znowu kupuję bilet przez internet, wieczorem łapię taksówkę i jadę na dworzec. Droga daleka, znowu ktoś zdecydował, żeby stację kolejową postawić 14 km od centrum. Dojeżdżam na miejsce, wchodzę do środka.... a tam pusto. Ani żywego ducha, kasa zamknięta na czetery spusty a nad nią kartka z informacją po azersku. Rozumiem z tego tylko "avtowakzal". Hm, chyba mam problem. Lonely Planet wspominal wprawdzie, że bilety na pociąg można kupić na dworcu autobusowym w centrum miasta, nie było niestety ani słowa o tym, że nie da się tego zrobić na dworcu kolejowym. A taksówkarz już dawno odjechał.

Stoję sobie w pustym budynku pośrodku niczego i kombinuję co dalej. Mam godzinę do odjazdu. Nie ma jak zadzwonić po taksówkę żeby wrócić do miasta, nastawiam się raczej na próbę kupienia biletu w pociągu albo danie łapówki konduktorowi. Rozważam w głowie różne warianty gdy nagle koło mnie pojawia się jakiś człowiek. Cały ubrudzony w smarze, to mechanik grzebiący w stojącej na bocznicy starej lokomotywie. Mówię mu w czym problem, on patrzy na mnie z politowaniem, potwierdza, że rzeczywiście kasa jest zamknięta ale niet probliema i jest rozwiązanie. Za chwilę przyjedzie tu miejscowy policjant i on zawiezie mnie do miasta po mój bilet. Banalnie proste, że też sam na to nie wpadłem.

Policjant rzeczywiście przyjeżdża parę minut później. Po krótkiej rozmowie z moim mechanikiem macha do mnie ręką. Wsiadamy do jego radiowozu, pamiętajęcego jeszcze czasy Breżniewa, i pędzimy do miasta. Jest ciemno, słońce już zaszło. Na drodze stada owiec i nieoświetlone samochody, chcę zapiąć pasy ale słyszę od policjanta, że nie trzeba... Dziesięć minut później po szaleńczym rajdzie dojeżdżamy do centrum Zaqatali, parę skrętów w lewo i prawo aż w końcu docieramy do końca małej, nieoświetlonej uliczki. Tu, w niepozornym blaszaku mieści się kasa kolejowa. W życiu bym sam jej nie znalazł. Dostaję mój upragniony bilet kolejowy i równie szybko wracamy na dworzec. Uff, udało się. Policjant nie chce żadnej zapłaty, dopiero po dłuższych prośbach udaje mi się wcisnąć mu parę manatów za benzynę.

Pociąg przyjeżdża punktualnie. Znajduję mój wagon, pytam konduktora, czy ma piwo do sprzedania. On na to, że spożywanie alkoholu jest zabronione, na nic moje argumenty, że piwo to żaden alkohol. Zamawiam herbatę, siadam przy stole i piszę pierwszych parę rozdziałów relacji. Potem krótka pogawędka z paroma współpasażerami, zawsze znajdzie się ktoś, kto był w radzieckiej armii i stacjonował gdzieś w Europie, szybko schodzi na wspomnienia jakto kiedyś było lepiej.

Wreszcie koło północy idę spać.Zdecydowałem się odpuścić sobie Formułę 1, zamiast tego decyduję się jechać na jeszcze głębszą azerską prowincję.

Wcześnie rano dojeżdżam pociągiem do Baku, szybka przesiadka na metro, żeby dotrzeć na dworzec autobusowy. Stamtąd udaje mi się złapać ostatnie miejscue w busie odjeżdżającym za parę minut do Quby.

To miasto ciekawe jest same w sobie ale zostawiam je na później. Idę na lokalny targ, stamtąd chcę złapać transport do Xinalika. Kierowca znajduje się szybko, ma już dwie osoby, brauje tylko jednej. Dostaje zaproszenie na herbatę. I czekamy, czekamy...

Czas mija, tematy smalltalku zostały już wyczerpane. Zostaję sam na sam z jednym z taksówkarzy, zupełnie nieoczekiwanie zaczyna on narzekać na azerskiego prezydenta i rząd. Mówi o korupcji, koncentracji kluczowych gałęzi biznesu, takich jak telekomunikacja czy turystyka, w rękach rodzimy Aliewa. O tym, że z boomu naftowego kraj nie ma praktycznie nic - nowoczesne wieżowce w Baku może i wyglądają ładnie ale na prowincji cały czas infrastruktura kuleje. Drogi są dziurawe, pracy nie ma a wszystko jest drogie. Zamiast zająć się problemami typowego Azera rząd funduje sobie wyścigi samochodowe, wypasiony konkurs Eurowizji czy finał Ligi Europy. Dla mnie to żadna tajemnica ale po raz pierwszy słyszę tak otwartą krytykę od mieszkańca tego kraju.

Po trzech godzinach czekania decydujemy, że już starczy, jedziemy do Xinalika we trójkę.

Droga jest dobra, choć pełna zakrętów, stromych podjazdów i szalonych zjazdów. Im dalej, tym robi się bardziej ekstremalnie, pojawiają się ośnieżone szczyty, przepaście stają się coraz głębsze. Miejscami asfalt znika, zamiast tego mamy błoto i wyboje.
https://youtu.be/Xc5q2p3xCPk
Ale widoki są niesamowite.

az40.jpg



az41.jpg



az42.jpg


Xinalik leży na końcu świata. I to dosłownie, tu kończy się droga, dookoła są tylko góry.

az43.jpg


Znajduję moją kwaterę, leży kawałek poza wsią. Nikt z mieszkańców nie mówi w żadnym języku poza własnym, wyglądają na trochę zaskoczonych moim przyjazdem. Na szczęsćie jeden z robotników rozbudowujących im dom mówi po rosyjsku. Potwierdza, że to właściwe miejsce, tylko głowa rodziny jakoś nie poinformowała innych, że wystawił pokój na bookingu i będzie przyjmować turystów...

Warunki proste, toaleta na zewnątrz, ciepła woda tylko po napaleniu w piecu. Za to widok z okna niesamowity.

az44.jpg


Przez następnych parę dni znajdujemy z rodziną wspólny język. Pomaga goolgle transate (internet na tym końcu świata nawet działa), machanie rękami i ustalone słowa klucze. Jak słyszę "chleb" to oznacza, że w zależności od pory dnia śniadanie, obiad czy kolacja jest już gotowa. "Mnogo czaj" rozumie się samo przez się, będzie kolejna dolewka herbaty. Machanie rękami w kółko oznacza, że zbliża się wieczór i moja sypialnia będzie ogrzewana - za pomocą otwartego elektrycznego piekarnika.

W Xinaliku można robić wszystko albo nic. Jednego dnia ruszam na trekking po okolicy. Przewodnika nie trzeba, jest parę wyraźnych dróg do wyboru, śladem pasterzy wyprowadzających swoje owce na pastwisko.

az45.jpg



az46.jpg



az494.jpg


Innego dnia kręcę się po wiosce. Widać, że bieda tu aż piszczy, domu budowane są metodą chałupniczą a wszędzie dookoła suszą się na zimowy opał zwierzęce odchody. Dobrze, że nie pada, po deszczu ulice zmieniają się pewnie w niezłe błoto.

az48.jpg



az47.jpg



az49.jpg


Znajduję nawet knajpę, w której prowadzę długie rozmowy z miejscowymi. Dowiaduję się, że lokalny język nie ma nic wspólnego z azerskim i używany jest tylko w okolicy Xinalika (to akurat prawda) albo, że po potopie, jak już opadły wody to właśnie w tym miejscu powstała pierwsza osada ludzka (na to akurat dowodów brak).

az491.jpg



az492.jpg



az493.jpg


Po paru dniach na miejscu szkoda wracać do cywilizacji. Zastanawiałem się nawet, czy nie zostać we wsi dłużej, ale kończą mi się pieniądze a bankomatu nie ma. Pewnego ranka wsiadam więc do starej Łady Niwy, którą znajomy mojego gospodarza za połowę normalnej ceny zawiezie mnie z powrotem do Quby.Quba to na pierwszy rzut oka typowe azerskie prowincjonalne miasto. Parę głównych dróg przecinających centrum, szerokie koryto rzeki, którym raz do roku spływa do morza topniejący śnieg z pobliskich gór; teraz środkiem doliny płynie tylko niewielki błotnisty strumyk. Dworzec autobusowy gdzieś na peryferiach, ruchliwy targ w miarę blisko centrum. Parę herbaciarni, jedna albo dwie restauracje z kebabami, zadbany park, w którym mężczyźni spędzają czas przy papierosie podczas gdy ich żony odbierają dzieci ze szkoły albo robią zakupy.

Jest też parę meczetów. Azerska wersja islamu jest raczej z gatunku tych liberalnych, kobiety rzadko kiedy noszą chusty a świątynie podczas dnia powszedniego świecą pustkami. Mimo, że 97% mieszkańców kraju wyznaje tą reigię, w żadnym z meczetów nie spotykam żywej duszy, mam całe wnętrze dla siebie. Można siedzieć do woli, chroniąc się w chłodnym wnętrzu przed upałem.

az91.jpg



az92.jpg



az93.jpg



az94.jpg


Po pewnym czasie idę na drugą stronę rzeki i przechodzę magiczną granicę do innego świata. Jest jakby czyściej, domy są bogatsze i bardziej wystawne choć na ulicach jakby mniej ludzi. Jest cicho i spokojnie. Tylko po dekoracjach niektórych domów można domyśleć się, gdzie właściwie jestem.

az95.jpg



az96.jpg



az97.jpg


Ta część rzeki to lokalna kolonia żydowska. Jedna z wielu w Azerbejdżanie, co używane jest przez władze kraju do pokazania jak bardzo tolerancyjne i nowoczesne jest to państwo.

Może nie ma wielkiego przenikania się kultur ale mniejszość żydowska musi czuć się jednak bezpiecznie i pewnie. Na ulicach widać mężczyzn w myckach na głownie, są też ortodoksi noszący swoje włochate kapelusze i pejsy.

Synagogi w Qubie są trzy - najstarsza jest właśnie w remoncie, wszystko odmalowywane jest na śnieżnobialy kolor, przy wejściu postawiono marmurowe lwy a wnętrze póki co pełne jest rusztowań. Druga świątynia zamknięta jest na głucho, do trzeciej udaje mi się wejść choć rabin nie pozwala mi robić zdjęć.

Nic to, odbijam sobie na pobliskim cmentarzu, wręcz zachęcany do tego przez odźwiernego, który daje mi klucz do furtki. Niektóre groby mają ponad sto lat, widać, że kolonia na dobre zadomowiła się w tej części kraju.

az98.jpg



az99.jpg


Szkoda tylko, że nie udaje mi się znaleźć żadnej otwartej restauracji z żydowską kuchnią. Wracam na muzułmańską stronę miasta, idę do knajpy w parku i pytam, czy mają tu coś do jedzenia. Kelner pyta, czy byłem za rzeką. Odpowiadam twierdząco a on na to: dam Ci coś, czego tam nie dostaniesz - i bez pytania stawią przede mną kufel zimnego piwa.

az991.jpg

To Wy sobie offtopujcie, ja piszę dalej.

Nachiczewan to dosyć ciekawe miejsce. Z jednej strony góry, za górami wroga Armenia. Z drugiej strony rzeka, za rzeką też nie do końca przyjazny Iran. Ze światem ten kawałek Azerbejdżanu ma kontakt na dwa sposoby: przez wąski przesmyk między górami łączący enklawę z Turcją i przez dotowane połączenia lotnicze z Baku. Dotowane, to znaczy, że pasażerowie latają ze wszystkim, co tylko sie da, pchając się do samolotu z reklamówkami wypchanymi po brzegi ubraniami czy jedzeniem.

Nachiczewan City to dziwne miasto, tak jakby trzy numery za duże w stosunku do potrzeb. Ulice szerokie, mogłaby nimi defilować Armia Czerwona, a ruch samochodowy niewielki. Jest sporo parków i placów zabaw ale ludzi jakoś nie widać. Nie ma herbaciarni, restauracje też da się policzyć na palcu jednej ręki. Zabytki odnowione tak, jakby zbudowano je wczoraj. Wszędzie jest sterylnie czysto. Przez parę dni pobytu tutaj mam uczucie, jakbym był w środku Truman Show, gdzie wszyscy są statystami grają swoje role tylko dla mnie.


Dodaj Komentarz

Komentarze (30)

ewaolivka 27 kwietnia 2019 17:50 Odpowiedz
Ciekawie się zaczyna :)
cypel 27 kwietnia 2019 21:17 Odpowiedz
Lubię Cię słuchać i też tak mam od jakiegoś czasu, że lubię "być" a nie zwiedzać, czyli rozkoszować się przebywaniem a nie zwiedzaniem. Po prostu siedzieć, obserwować, gadać, nie pędzić, nie musieć nic robić.Ale to jest jakieś nieporozumienie.pbak napisał:Azerbejdżan nie jest na czele światowej listy krajów wartych odwiedzenia. Nie jest też chyba najbardziej atrakcyjnym państwem na Zakaukaziu, pod tym względem Gruzja czy Armenia biją go na głowę. Ale właśnie to mnie w tym miejscu pociąga - zamiast komercji i tandety mam nadzieję spotkać tu ludzi nie zepsutych jeszcze przez masową turystykę
pbak 28 kwietnia 2019 12:54 Odpowiedz
@cypel nie widzę tu nieporozumienia. Według mnie generalnie im bardzie turystyczny kraj tym bardziej ludzie traktują cie jako klienta a nie jako gościa. W mało turystycznych krajach / miejscach miejscowi nie biegają za tobą próbując sprzedać chińskie suweniry ale z autentycznym zainteresowaniem ciekawi są twojej osoby, rozmawiają z tobą nie patrząc na ciebie jak na worek pieniędzy i robią rzeczy bezinteresownie.
cypel 28 kwietnia 2019 13:11 Odpowiedz
Byłem w Gruzji i nikt mnie traktował jak bankomat, ludzie serdeczni. Niejednokrotnie częstowali czaczą czy winem nie oczekując nic. Dlatego moim zdaniem pisanie o komercji i tandedzie jest mocno krzywdzące.
pbak 28 kwietnia 2019 13:27 Odpowiedz
Podkreślony fragment nie odnosi sie do Gruzji, jest ogólny. Ale ten kraj też się zmienia i stosunek Gruzinów do turystów nie jest już taki sam jak 10 lat temu. Tanie linie, popularyzacja kraju jako miejsca do spędzenia wakacji za niewielkie pieniądze robi swoje. I ja to nawet rozumiem, można częstować winem czy czaczą sporadycznego turystę ale jak zamiast jednego czy dwóch dziennie pojawia się ich dwudziestu czy dwustu, to w pewnym momencie przestaje się to wszystko kalkulować. Ale to temat na osobną dyskusję :-)
cypel 28 kwietnia 2019 16:53 Odpowiedz
Podkreślony fragmet odnosi się do Gruzji i Armenii. Ok Twoje zdanie, w ogóle byłeś w tych krajach?
pbak 28 kwietnia 2019 19:01 Odpowiedz
Byłem, w obu. Relację umieściłem tu, analogicznie do poprzedniej Zeusa. Mi to rybka, admini mogą to przenieść gdzie indziej.
cart 30 kwietnia 2019 10:14 Odpowiedz
Super. Ja ruszam dzisiaj, ale na prowincję nie bardzo będę miał czas, no chyba, że liczyć Nachiczewan jako prowincję ;)
mordek 4 maja 2019 00:20 Odpowiedz
Lubię Twoje podróże. Wysłane z iPhone za pomocą Tapatalk Pro
sudoku 5 maja 2019 10:38 Odpowiedz
Kurcze, wydawało mi się, że to taki kraj na 3, góra 5 dni, ale wygląda na to, że się myliłem.@pbak Ile czasu tam byłeś?
pbak 5 maja 2019 11:31 Odpowiedz
Byłem tam łącznie 15 dni, wczoraj wróciłem. I parę rzeczy musiałem skreślić ze swojego planu, nie wyrobiłbym się czasowo.
mathew77 9 maja 2019 11:08 Odpowiedz
pbakByłem tam łącznie 15 dni, wczoraj wróciłem. I parę rzeczy musiałem skreślić ze swojego planu, nie wyrobiłbym się czasowo.
Byłem w Azerbejdzanie 14 dni. Moj hotel za który zapłacilem 600PLN ze śniadaniami miał do dyspozycji kierowcę, który woził mnie po całym Azerbejdzanie. Jedyne za co płaciłem to papierosy dla kierowcy i wspólne obiady. Zresztą kierowca sam mnie woził po knajpach, które warto było odwiedzić. Jadłem takie posiłki, że niebo w gębie, Z twego opisu odwiedziłem wszystko i jeszcze więcej.
mathew77 9 maja 2019 11:30 Odpowiedz
pbakByłem tam łącznie 15 dni, wczoraj wróciłem. I parę rzeczy musiałem skreślić ze swojego planu, nie wyrobiłbym się czasowo.
Byłem w Azerbejdzanie 14 dni. Moj hotel za który zapłacilem 600PLN ze śniadaniami miał do dyspozycji kierowcę, który woził mnie po całym Azerbejdzanie. Jedyne za co płaciłem to papierosy dla kierowcy i wspólne obiady. Zresztą kierowca sam mnie woził po knajpach, które warto było odwiedzić. Jadłem takie posiłki, że niebo w gębie, Z twego opisu odwiedziłem wszystko i jeszcze więcej.
cypel 9 maja 2019 11:30 Odpowiedz
@mathew77 możesz dać namiar na ten hotel?
pbak 9 maja 2019 12:29 Odpowiedz
@mathew77 no nie wiem co mam odpisac. Kazdy kraj da sie zwiedzic biorac kierowce z samochodem i odhaczyc rzeczy z listy. Ale to nie moj styl podrozowania i nie w takim celu pojechalem do Azerbejdzanu.
sko1czek 9 maja 2019 14:16 Odpowiedz
@pbakXinaliq (Khinalug) to miejsce, do którego bardzo chciałem jechać ale nie udało się, zazdroszczę. Ale nie tylko Xinaliq ma swój unikalny język - także w Lahic mówią językiem zbliżonym do perskiego, odmianą perskiego, która nazywa się językiem tackim. Byłem w tym samym, wiejskim muzeum co Ty, tylko że jakieś ...naście lat wcześniej.
mathew77 10 maja 2019 11:10 Odpowiedz
cypel napisał:@mathew77 możesz dać namiar na ten hotel?Riva Hotel – Ziya Buniyadov 19/69 - lodówka z alkoholami za free, super obsługa, super śniadania i kosmetyki. Tak dobrych kosmetyków do kąpieli nigdy nie dostałem w hotelu. A zwiedziłem już 110 krajów. I codziennie świeże ręczniki - 3 sztuki. Pokój sprzątany każdego ranka. Miałem wylot do Budapesztu o 5 rano to mi dali jeszcze na drogę 2 ciepłe kanapki. Dla mnie ocena: 10/10.Tak samo świetne spanie miałem w Sevilli Tylko, że nie było kierowcy w cenie :)@pbak Też tak nie podróżuje ale jak ktoś ci coś daje za darmo to trudno nie brać i nie korzystać.
namteh 10 maja 2019 22:36 Odpowiedz
Sudoku napisał:Kurcze, wydawało mi się, że to taki kraj na 3, góra 5 dni, ale wygląda na to, że się myliłem....Sorry, ale co chciałbyś tam robić przez więcej niż 5 dni? Przecież tam masz:- stare budynki sakralne- góry- pijalnie herbaty- od bidy jakieś muzeum. Tyle wyczytałem z tej relacji. W zasadzie bida z nędzą, ale przynajmniej wiem, że nie ma po co tam się pchać, bo to wszystko znajdę dużo bliżej.
sko1czek 11 maja 2019 02:04 Odpowiedz
namteH napisał:Sudoku napisał:Kurcze, wydawało mi się, że to taki kraj na 3, góra 5 dni, ale wygląda na to, że się myliłem....Sorry, ale co chciałbyś tam robić przez więcej niż 5 dni? Przecież tam masz:- stare budynki sakralne- góry- pijalnie herbaty- od bidy jakieś muzeum. Tyle wyczytałem z tej relacji. W zasadzie bida z nędzą, ale przynajmniej wiem, że nie ma po co tam się pchać, bo to wszystko znajdę dużo bliżej.???????????
cart 12 maja 2019 21:13 Odpowiedz
No a nie wspomniałeś o naszym spotkaniu w Nachiczewanie? Przecież to był hajlajt wycieczki ;-)
pietrucha 13 maja 2019 09:09 Odpowiedz
mordek napisał:Lubię Twoje podróże. Wysłane z iPhone za pomocą Tapatalk Pro... i tym bardziej relacje.@cart a ja mam czasem wrażenie, że jesteście jedną i tą samą osobą. Obydwaj macie czteroliterowe nicki, piszecie doskonałe, rzeczowe relacje i obieracie niebanalne kierunki podróży :D
pbak 13 maja 2019 09:15 Odpowiedz
@cart wlasnie pisze podsumowanie, bedziesz wspomniany :-)
cart 20 maja 2019 10:05 Odpowiedz
Ja niestety miałem tylko 3 pełne dni na miejscu, czego cholernie żałuję. Przede wszystkim dlatego, że szkoła i tak zrobiła wolne dni przed weekendem majowym i można było spokojnie lecieć na tydzień.Mnie się Baku bardzo podobało i nie szkodzi, że za petrodolary :). Jedna osoba ode mnie z firmy jak była 10 lat temu to pamiętam jak opowiadała, że wszystkie stare budynki burzyli i budowali od nowa.To co moja żona zauważyła to to, że w centrum Baku sporo ładnych i wysokich apartamentowców stoi zupełnie pustych.Zahaczyliśmy tylko kawałek prowincji wynajmując samochód (Yanar Dag, Mardakan, Qobustan) i widać, że pomiędzy stolicą a resztą kraju jest ogromna przepaść. Nachiczewan to coś zupełnie innego i też taki na pokaz.Również bardzo smakowało mi jedzenie, szczególnie posmak kolendry. I też raz się nacięliśmy siadając na starówce :). Menu czy po angielsku czy po azersku ma takie same azerskie nazwy i zamówiłem sobie coś z obrazka co kosztowało 50 manatów i było na 3 osoby. Nie ostrzegli mnie, pomimo, że dla żony i dziecka też coś zamawiałem. No i tak zapłaciłem za lunch 200 złotych.Fajnie było się spotkać w tak nieoczywistym miejscu jak Nachiczewan :)Ja relacji nie będę robił, ale mogę zaprosić na moje zdjęcia http://www.piotrwasil.com/?zdjecia=azerbejdzan
sudoku 21 maja 2019 18:44 Odpowiedz
A jakie linie latają do Nachiczewania? Na wyszukiwarkach pokazuje mi tylko połącznie TK do Gandźy i nie znajdują nic do Baku, co wydaje mi się jakoś mało prawdopodobne.
waldekk 21 maja 2019 19:35 Odpowiedz
Do Nachiczewania z Baku latają Azerbaijan Airlines:
sudoku 21 maja 2019 21:17 Odpowiedz
Tak się domyślałem, ale ciekawe, że nie ma tego połączenia w wyszukiwarkach.
pbak 22 maja 2019 02:05 Odpowiedz
Ale bez problemu kupisz bilet na ich stronie. Pare lotow dziennie, obsluga naprawde przyzwoita.Enviado desde mi ALE-L21 mediante Tapatalk
sudoku 22 maja 2019 08:43 Odpowiedz
To wiadomo, ale to niestety ogranicza możliwości zbicia ceny.
pabloo 23 maja 2019 20:06 Odpowiedz
Jak i poprzednie, tak i tę Twoją relację czyta się bardzo dobrze. Na tyle luźna, by bez przewijania przeczytać z zainteresowaniem całość, a również na tyle inspirująca, by chcieć wybrać się samemu. Tym bardziej, że od dawna noszę się z pomysłem na Azerbejdżan.A przy okazji opisu spożywania tego posiłku: pbak napisał:Na obiad funduję sobie przysmak lokalnej kuchni - piti. To dwa w jednym, zupa i drugie danie. Podawane to cudo jest w jednym kubku, należy najpierw odlać rosołopodobną zupę do drugiego talerza, pokruszyć do niej chleb a następnie widelcem rozdrobnić to, co pozostało na miazgę. Smak ciekawy ale nie będę raczej wielkim fanem tej potrawy. przypomniał mi się bardzo podobny rytuał z Iranu i tamtejsze danie „dizzy": Pabloo napisał:Serwuje się tam przede wszystkim danie o nazwie „dizzy", czyli garnek zupy z mięsem, ciecierzycą i drobnymi warzywami, a obok w metalowej miseczce miejscowe pieczywo. Jednak jedzenie tego „na nasz" sposób byłoby zbyt proste - tutaj należy rozdrobnić w rękach chleb, zupę przełożyć do drugiej miski i dokładnie zmiażdżyć ją w niej tłuczkiem, a następnie uzyskaną w ten sposób papkę wrzucić do pieczywa, robiąc jeszcze większą ciapę. Demonstracja w cenie posiłku 8-). Potrawa wizualnie nie prezentuje się najlepiej i smakowo też mnie nie urzekła, ale warto spróbować. Tym bardziej, że nawet garnki podobne. Rozumiem, że Twoje też było mięsne? ;)
pbak 23 maja 2019 22:47 Odpowiedz
Dzięki @Pabloo za miłe słowa. To moje cudo też było mięsne, baranina, o ile dobrze pamiętam. Pewnie obie potrway mają wspólnego przodka, w końcu oba kraje leżą obok siebie.